Od Jafeta do Piasta: na granicy mitu i historii

Wypis z dzieła prof. zw. dr. hab. Andrzeja Nowaka „Dzieje Polski”, t. I. (2014), Rozdz. I.5.

Nowak1

Autor „Dziejów Polski” zdecydowanie nie zalicza się do fanów Wielkiej Lechii, nie obstaje za historycznością Kraka i Wandy, nie popiera teorii autochtonicznej słowiańskich pradziejów. Czemu więc prawdomir.com publikuje ten wypis? Otóż dlatego, że jest to cenne repetytorium wiedzy o pierwszych polskich kronikarzach i ich wizji naszych początków, a także dlatego, że rzeczowa narracja (wolna od niepotrzebnych emocji) oraz prezentowana przez Profesora kultura słowa, godne są najwyższego szacunku. Tytuł wypisu jest dokładnie taki jak tytuł wypisanego podrozdziału. Za wytłuszczenia, kolorowania i większość pochyleń (czyli wizualny substytut indeksu) odpowiada Prawdomir.

Przezroczysty

„Gall” Anonim, pierwszy kronikarz Polski, wynajęty został do tego zadania przez księcia Bolesława Krzywoustego. Wykształcony mnich przybył z Wenecji czy Dalmacji (tak przynajmniej twierdzi przyjmowana ostatnio koncepcja jego pochodzenia, znakomicie dopracowana przez poznańskiego mediewistę, profesora Tomasza Jasińskiego) – i dlatego raczej nie możemy dłużej określenia Gall pisać w imieniu naszego kronikarza inaczej niż w cudzysłowie). Miał być może dostęp do – nielicznych jeszcze zapewne – dokumentów książęcej kancelarii, zbierał relacje najstarszych świadków. Swoją Kronikę polską spisywał tuż po roku 1112. Od początku panowania twórcy dziejowego sukcesu państwa Polan, Mieszka I, dzieliło benedyktyna-kronikarza zaledwie pięć-sześć pokoleń. Mieszko I był pradziadem Kazimierza Odnowiciela, ten zaś pradziadem księcia Bolesława zwanego Krzywoustym, ku chwale i na zamówienie którego pisał swą Kronikę Anonim.

Dziś, kiedy żyjemy dłużej, coraz częściej zdarza się, że młodzi ludzie mogą jeszcze poznać swoich pradziadków. Najstarsi ludzie, których pytamy o ich wspomnienia, sięgając do pamięci o spotkaniach z pokoleniem swoich dziadków, zbliżają siebie (i nas, swych słuchaczy) do zdarzeń nawet sprzed 150 lat. To jeszcze żywa pamięć, chyba najdalszy jej zasięg. 150 lat temu – to w dziejach Polski czas Powstania Styczniowego, uwłaszczenia chłopów w zaborze rosyjskim, narodzin autonomii w zaborze austriackim i początków masowej emigracji – za chlebem – do Ameryki. W którymś z tych wydarzeń, procesów, niemal każda z naszych rodzin jakoś uczestniczyła; gdzieś we wspomnieniu wspomnień albo na wyblakłej fotografii (bo już wtedy były) możemy szukać jeszcze ich „domowych” śladów. Taki właśnie dystans, 150 lat, dzielił twórcę pierwszej polskiej historii od jej początków: od Mieszka I, od Chrztu. Miał więc „Gall” dostęp do takiej żywej tradycji początków piastowskiego państwa. Jego Kronika jest źródłem niezastąpionym do tych stu pięćdziesięciu lat między Mieszkiem Pierwszym i Bolesławem II Krzywoustym.

Głębiej „Gall” nie chciał specjalnie sięgać. Stwierdził jednak, iż „kraj Polaków oddalony jest od szlaków pielgrzymich i mało komu znany poza tymi, którzy za handlem przejeżdżają na Ruś” – dlatego trzeba przedstawić potencjalnym odbiorcom Kroniki garści informacji wprowadzających do jej tematu głównego, czyli dziejów księcia Bolesława. Dlatego zwięźle przedstawił położenie geopolityczne opisywanej krainy u progu jej podstawowych dziejów: „jest Polska północną częścią Słowiańszczyzny, ma zaś za sąsiadów od wschodu Ruś, od południa Węgry, od południowego zachodu Morawy i Czechy, od zachodu Danię i Saksonię. Od strony zaś Morza Północnego, czyli Amfitrionalnego, ma trzy sąsiadujące ze sobą bardzo dzikie ludy barbarzyńskich pogan, mianowicie Selencję [chodzi zapewne o terytoria Słowian zachodnich za Odrą], Pomorze i Prusy”. Polska jest więc w tym położeniu peryferią – nieznaną lepiej wykształconej Europie z południa i zachodu; poznają ją ci ewentualnie, którzy przez nią udają się w interesach handlowych na Ruś. Jednak ma już swoje miejsce między znanymi nam państwami i terytoriami północnych pogan. Ma też swoje bogactwa i cechę szczególną: „Kraj to wprawdzie bardzo lesisty, ale niemało przecież obfituje w złoto i srebro, chleb i mięso, w ryby i miód, a pod tym zwłaszcza względem zasługuje na wywyższenie nad inne, że choć otoczony przez tyle wyżej wspomnianych ludów chrześcijańskich i pogańskich i wielokrotnie napadany przez wszystkie naraz i każdy z osobna, nigdy przecież nie został przez nikogo ujarzmiony w zupełności; kraj, gdzie powietrze zdrowe, rola żyzna, las miodopłynny, wody rybne, rycerze wojowniczy, wieśniacy pracowici, konie wytrzymałe, woły chętne do orki, krowy mleczne, owce wełniste”.

Pięknie. Ale skąd się taka dzielna Polska wzięła? Na to pytanie „Gall” odpowiada zwięźle: wywodem dynastii, z której wyjdzie Mieszko, Bolesław I i w końcu główny bohater – Bolesław III, czyli ci wszyscy władcy, którzy najlepiej symbolizują tę nieujarzmioną niepodległość kraju Polaków. Zaczyna się to wszystko w Gnieźnie, w grodzie, którego imię „Gall” słusznie wywodzi od słowiańskiego „gniazda”. To jest gniazdo Polski – twierdzi pierwszy kronikarz. Tam właśnie przybyli „z tajemnej woli Boga” dwaj goście (aniołowie?), którzy wybierali się na ucztę, jaką wyprawiał miejscowy książę Popiel (po łacinie – bo przecież w tym języku „Gall” pisał, brzmiało to imię „Pumpil”). Nie dopuszczeni na ucztę przez niegościnnych mieszczan Gniezna, tajemniczy goście przyjęli zaproszenie na inną, skromniejszą ucztę wyprawianą w chacie ubogiego oracza: Piasta, syna Chościska i jego żony Rzepki, z okazji postrzyżyn jego syna, Siemowita. Wdzięczni goście rozmnożyli cudownie piwo i wieprzowinę podawane na Piastowej uczcie, a też najwidoczniej potwierdzili przejście Bożego wskazania ze starej, skażonej pychą dynastii Popiela-Pumpila, na nową: Piasta, od jego syna, Siemowita poczynając. Popiela zjadły myszy, choć „Gall” się zastrzega, że wspomnienie tego złego władcy „zaginęło w niepamięci wieków”. Dalsze dzieje nowej dynastii zaś „utrwaliła wierna pamięć”. Siemowit zostawszy księciem, rozszerzył granice swego panowania. Po nim dzieło ojca kontynuował książę Lestek. Po śmierci Lestka zaś – Siemomysł. Ten „potroił pamięć przodków zarówno urodzeniem, jak godnością”. W końcu spłodził „wielkiego i sławnego Mieszka”. I tyle. Droga od mitu do historii jest u „Galla” bardzo krótka. Dziś większość historyków przyjmuje, że Siemowit, Lestek i Siemomysł – trzy pokolenia bezpośrednich przodków Mieszka I – to już postaci historyczne. Na granicy mitu i historii jest tylko wprowadzona do naszej świadomości przez „Galla” opowieść o Popielu, zmianie dynastii i pochodzenie nowej, tej która zbudowała Polskę – od chłopa, od Piasta – oracza. To jest wasze gniazdo-Gniezno – mówi do swoich polskich czytelników „Gall”.

Inna jest perspektywa kolejnego wielkiego kronikarza: pierwszego pisarza-Polaka, mistrza Wincentego. 80-90 lat po „Gallu” Anonimie tworzący swą Kronikę Wincenty, wybrany w 1207 r. na biskupa krakowskiego, od XV w. przezwany został Kadłubkiem. On pisał Kronikę już jednak nie dla dynastii Piastów tylko, ale dla wolnego, niezwyciężonego ludu Lechitów (Kadłubek użył w swej Kronice tej nazwy jako zamiennika do określenia „Polacy”). Nie pisał „z zewnątrz” – jak „Gall”. Pisał dla „swoich”, jako członek tej właśnie historycznej wspólnoty, której dzieje przedstawiał. Jak zauważył Jacek Banaszkiewicz, najbardziej wnikliwy badacz Kadłubkowej Kroniki, „do skarbca historii początkowej wkłada zbiorowość wszystkie kosztowności, jakie ma. Deponuje tam ważne dla kultury i racji bytu wartości, zwyczaje, ryty, Do ‘narodowej’ rekwizytorni wprowadza wszystkich bohaterów, dzięki którym wspólnota powstała i broniła swej odrębności”. To właśnie robił mistrz Wincenty (ok. 1154-1223).

Pierwszy polski intelektualista, urodzony w Karwowie koło Opatowa (lub Kargowie pod Szydłowcem), wykształcony w szkole katedralnej krakowskiej oraz w Bolonii (albo w Paryżu), zyskał największą erudycję kulturalno-historyczną, jaką mógł osiągnąć Europejczyk 2. Poł. XII w. Zdobyta w ten sposób wiedza o historii starożytnej, o Cezarze podbijającym Galię, wzmianki o Germanach, o Scytach, o Wandalach, połączone zostały w opowieści mistrza Wincentego z „sondą żywej pamięci”, jaką zapuścił w praprzeszłość Polski. Mistrz Wincenty odwołuje się do pamięci swoich patronów, biskupa krakowskiego Mateusza (zmarł w 1166) i arcybiskupa gnieźnieńskiego Jana/Janisława (zmarł po 1167), którzy z kolei powołują się na świadectwa znanego im w ich młodych latach bezimiennego starca. Tak nasz „wspaniały zmyśliciel” (splendide mendax), jak go za Horacym nazwali niektórzy uczeni, sięgnął w przeszłość Prapolaków. Tak zdołał naszą prehistoryczną rekwizytornię zapełnić wspaniałymi rzeczywiście zdarzeniami i bohaterami. Włączył pradzieje Polski w historię powszechną.

Zaczął od zwycięstwa nad Duńczykami króla Kanuta. To jeszcze było echo pamięci żywej, sięgającej niedawnych walk polsko-duńskich o Pomorze Zachodnie. Do nich dołącza pamięć głębsza, kulturowa, na falach której Kadłubek płynnie przechodzi przynajmniej tysiąc dwieście lat wstecz do walk „naszych zastępów” z Gallami. Czy wiedza o starożytnych Gallach mogła się tu spotkać z jakimś bardzo odległym pogłosem pamięci o udziale mieszkańców polskiej ziemi („naszych zastępów”) w zbiorowisku germańskich najeźdźców na rzymską Galię w końcu II w. przed Chrystusem? Wątpliwe, choć kuszące. Kadłubek pięknie w każdym razie rozwija tę myśl, opowiadając o podziale świata między „naszych” i Gallów. Polacy zagarnąć mieli ziemie od kraju Partów (Iranu) po Karyntię. To polskie imperium uległo wszakże szybko losowi, jaki każde imperium spotyka: polscy wojownicy-zwycięzcy weszli do miast, „zgnuśnieli od zbytków, zatracili hart przez swawolę niewiast”.

Krak Walery E. Radzikowski

Krak, grafika Walerego Eljasza-Radzikowskiego

Pojawił się jednak w końcu odnowiciel, a raczej pierwszy organizator wspólnoty politycznej Polaków: powracający z Karyntii Grakch (Krak). To pierwszy wymieniony przez Kadłubka z imienia bohater polskiej (pra)historii. Kadłubek nie tropi początków polskiego plemienia. Nie daje wykładu genealogii Polaków, nie odpowiada na pytanie skąd się właściwie wzięli. Nasze dzieje właściwie zaczynają się według niego dopiero w tym momencie, kiedy Krak zostaje wybrany na króla i ustanawia prawa, od których bierze początek Rzeczpospolita. Obiecuje też przed wyborem, że „nie królem będzie, lecz wspólnikiem królestwa”. Z dumą mistrz Wincenty ogłasza, iż potwierdziły ten niezwykły, a charakterystyczny dla Polaków stosunek między władcą a obywatelami, ogłoszone przez Kraka ustawy. Odtąd nie gwałt, nie prawo silniejszego decydować miało w polskiej wspólnocie, ale „sprawiedliwością nazwano to, co sprzyja najbardziej temu, co może najmniej”. Jaka piękna definicja! Warto o niej pamiętać i dbać o jej stosowanie… Tak w każdym razie miała powstać rzeczpospolita – res publica (Kadłubek wprowadza w nasze dzieje to wspaniałe hasło, podobnie jak pojęcie obywatela – cives, ojczyzny – patria oraz miłości ojczyzny – amor patriae). Rzeczpospolita – „monarchia rządzona prawem stanowionym przez prawowitych władców, wybranych przez społeczeństwo” – taki jest ideał, jaki Kadłubek stawia kolejnym pokoleniom potomków Kraka.

Już jednak synowie pierwszego bohatera nie dorośli do tego ideału. Jeden zabił drugiego. Tu właśnie przydał się smok wawelski, którego wprowadził Kadłubek czy to z miejscowych podań krakowskich, czy to ze swej europejskiej erudycji, przypominającej legendę św. Jerzego – smokobójcy. Choć właściwie Wincenty nie mówi dosłownie o smoku, tylko o „całożercy” (holophagus), potworze pożerającym ofiary w całości. Może nawet był on w ludzkiej postaci? Nie wiadomo, kiedy przypomnimy sobie Lenina, Stalina czy Hitlera z niedawnej historii – co straszniejsze: zwyczajny smok, czy całożerca-człowiek, zdolny połykać całe narody nawet? W każdym razie z „Kadłubkowej” tradycji wyłoni się w końcu nasz poczciwy smok. Może opisywany przez mistrza Wincentego potwór, wymagający ofiar z ludzi był złym, a przechowanym w Krakowie, wspomnieniem czasu „symbiozy” Słowian z wyzyskującymi ich Awarami? Niezależnie od pochodzenia tej potwornej postaci, Krak junior, zabił swego brata, udając, że ten poległ w walce ze smokiem, który tymczasem zdechł od siarki. Niegodny następca, którego do zbrodni popchnęła żądza władzy, został jednak przez lud wygnany. Po śmierci starego Kraka założono wokół skały wawelskiej nowe miasto, na jego cześć nazwane Gracchovia. Czyli nasz Kraków.

Senat (była już taka część Rzeczypospolitej) oraz lud zgodnie oddali władzę córce zmarłego Monarchy – Wandzie. Od jej imienia wyprowadził Kadłubek nazwę rzeki Wandal (czyli Wisły) oraz połączył swoich Prapolaków z Wanda-lami. Wandzie też przypaść miało poprowadzenie pierwszej wojny w dziejach zorganizowanego już państwa polskiego. Była to wojna obronna przeciw Germanom. „Pewien tyran lemański” (czyli alemański, a więc niemiecki) chciał zniszczyć lud Polaków i ruszył z wyprawą na Kraków. Piękno i majestat Wandy poraziło jednak germańskie szeregi, które odmówiły walki. Lemański tyran, porażony tą samą miłością do lechickiej księżniczki czy też oburzeniem na swoich osłabionych wojaków, skończył marnie: samobójstwem. Mistrz Wincenty w tej opowieści wyraźnie daje znak: nie będzie jedności potomków Kraka z Lemanami.

Czy zadźwięczał tu pogłos jakichś pradawnych walk nad Wisłą toczonych między „miejscowymi” a germańskimi Swebami, Teutonami czy Markomanami? Czy jednak raczej świeże w XII w. wspomnienie walk dwóch Mieszków i trzech Bolesławów z siłami germańskimi posuwającego się ku polskiej granicy zachodniej cesarstwa? Pewnie to drugie.

Związek kolejnej lekcji, jaką z polskiej prehistorii wyprowadza Kadłubek, z jakimiś konkretnymi wydarzeniami „historii naukowej” trudniej zgadnąć. Samą lekcję warto jednak przytoczyć. Oto po bezżennej śmierci Wandy, kiedy nastały słabe rządy bez króla, napadł na osierocone królestwo Aleksander Macedoński. Największy zdobywca starożytności chciał z Polaków ściągnąć trybut. Posłuchajmy, jak dumni dziedzice Kraka rozmówili się z posłami Aleksandra: „’Posłami jesteście, czy także królewskiego skarbu kwestorami?’ Co odpowiedzieli: „I posłami jesteśmy, i komornikami’. Na co tamci [czyli Polacy]: ‘Wpierw więc – mówią – trzeba okazać posłom szczerze uszanowanie, abyśmy wspaniale przyjętych wspaniałymi uczcili darami; następnie komornikom musimy wypłacić wyznaczony trybut – należy się bowiem cesarzowi, co jest cesarskiego – aby nie spotkał nas zarzut obrazy majestatu’. Przeto głównym osobom spośród posłów najpierw żywcem połamano i powyrywano kości, potem zdarte z ich ciał skóry wypchano częściowo złotem, częściowo najlichszą trawą morska, i ten kruszec, ludzką skórą, lecz nieludzko odziany, odesłano z takim listem: ‘Królowi królów Aleksandrowi królewska władczyni Polska. Źle innym rozkazuje, kto sam sobie nie nauczył się rozkazywać; nie jest bowiem godzien zwycięskiej chwały ten, nad którym zgraja namiętności triumfuje, Zwłaszcza twoje pragnienie żadnego nie znajduje zaspokojenia, żadnego umiarkowania; co więcej, ponieważ nigdzie nie widać miary twojej chciwości, wszędzie żebrze niedostatek twego ubóstwa. Chociaż jednak świat nie może nasycić twojej nienasyconej żarłoczności, zaspokoiliśmy jakoś głód przynajmniej twoich [ludzi]. I niech ci będzie wiadome, że u nas nie ma trzosów, dlatego te oto podarki włożyliśmy w kalety twoich najwierniejszych [sług]. Wiedz zaś, że Polaków ocenia się według dzielności ducha, hartu ciała, nie według bogactw. Nie mają więc skąd zaspokoić gwałtownej żarłoczności tak wielkiego króla, by nie powiedzieć tak wielkiego potwora. Nie wątp jednak, że obfitują oni w prawdziwe skarby młodzieży, dzięki której można by nie tylko zaspokoić, lecz całkowicie zniszczyć twoją chciwość razem z tobą’”.

Nie tak ważna wydaje się dołączona do tego listu opowieść o tym, jak to potem fortelem udało się pokonać wojska rozjuszonego takim potraktowaniem swoich posłów Aleksandra. Ważna jest niezwykła, na tle powszechnego także w średniowieczu uwielbienia dla postaci genialnego Macedończyka, krytyka jego podbojów, niepohamowanej żarłoczności imperium. Polacy-Lechici, walcząc o swą wolność, rozbujają uroszczenia kolejnych Aleksandrów do uniwersalnego panowania, o Polaków rozbijają się kolejne imperia. Jak – wymyślony przez Kadłubka – Lestko (Leszek) I pokonuje „chciwość” Macedończyka, tak rządy Wandy, córki Krakusa, prowadzą do zwycięstwa nad „tyranem niemieckim”, wreszcie Lestek III, jak to za chwilę przypomnimy, położyć miał granice panowaniu samego Cezara.

Niektórzy badacze Kroniki Kadłubka odczytali jego wspaniałe wizje polskiej prahistorii jako „mit imperialny”: bo przecież biją tu dzielni Lechici największych wodzów starożytności i sięgają ziem od Iranu po Karyntię. Nic bardziej mylnego. Jak to już zauważył wspomniany Jacek Banaszkiewicz, Polska Kadłubkowa nie uczestniczy w ulubionej zabawie kandydatów do panowania nad światem, to jest w nawiązaniach do objawienia z biblijnej księgi Daniela, z których miało wynikać, kto po upadku Nabuchodonozora i Rzymu stworzy kolejne globalne imperium. Mistrzowi Wincentemu, inaczej niż jego kolegom po piórze, średniowiecznym kronikarzom niemieckim, francuskim i angielskim (a potem pskowskiemu mnichowi Filoteuszowi, który „trzeci Rzym” wskaże w Moskwie), nie chodziło o znalezienie miejsca swojej ojczyzny w owej sztafecie translatio imperii (przenoszenia dziedzictwa imperialnego). Kadłubkowi chodziło o ustanowienie niepodległości, wolności od zakusów owych imperiów, które chcą narzucać swą wolę i prawa innym, na przykład wolnym, niezwyciężonym Lechitom. Dlatego właśnie Krak ustanowił prawa własne dla polskiej rzeczypospolitej – i od tego zaczyna się nasza historia, podpowiada mistrz Wincenty. Dlatego też tak, a nie inaczej odpowiedzieli Polacy posłańcom Aleksandra.

Dlatego również sam autor Kroniki, inaczej niż „Gall” Anonim przed nim, nie będzie krytykował braku wojowniczych, ekspansywnych zapędów u realnych już władców Polski. Owszem, podziwiał rozmach panowania Bolesława Chrobrego, ale czy nie stawia swoim czytelnikom-Polakom delikatnego pytania o sens imperium Bolesława, kiedy porównuje go z mniej szczęśliwym synem – Mieszkiem II? Ten ostatni „jeśli z kimkolwiek staczał boje, wiadomo było, że wynikały z konieczności, nie z poczucia siły; były narzucone, nie dobrowolne; nie jakoby brakowało mu dzielności, lecz ponieważ raczej dbał pilnie o zachowanie [stanu posiadania], aniżeli pragnął zdobyć. Sądził bowiem, że jest czymś wprost niedorzecznym niezachowywanie miary w zdobywaniu, skoro w posiadaniu należy zachować pewną miarę. Jakkolwiek zezwala się na zajęcie dóbr niczyich, jednak zajmowanie cudzej własności niezgodne jest z wszelkim prawem”.

Jeśli mistrz Wincenty wplata prahistorię Polaków w dzieje powszechne, to nie układa mitu imperialnego, ale raczej antyimperialny. Nie chwali podbojów dla nich samych, tylko dzielność w obronie zagrożonej wolności, w walce o zachowanie równoprawności niepodległej Polski wobec każdego imperium, które próbowałoby potraktować ją z góry. Tak jak germańskich Lemanów, jak Aleksandra Wielkiego, mieli dzielni Lechici odeprzeć w końcu zakusy Cezara.

Lestek I, który jako partyzant walczył dzielnie z Aleksandrem, dał imię całej wspólnocie, nazywanej odtąd przez mistrza Wincentego (a za nim przez kolejne pokolenia) – Lechitami. Wybrany potem Lestek II jest także dzielnym wojownikiem. Jego syn, Lestek III, miał pokonać Cezara w trzech bitwach, znosząc także w słynnym starciu w kraju Partów innego z rzymskich triumwirów – Marka Licyniusza Krassusa (czy ktoś mógł pamiętać o starciach mieszkańców ziem polskich w szeregach wojsk Ariowista z synem Marka Licyniusza, Publiuszem, a potem samym Cezarem – na terenie Galii?). Cezar nie miał innego wyjścia jak zawrzeć sojusz z Lechitami-Wandalami. Przypieczętował go oddając rękę swej siostry, Julii, Lestkowi III. To Julia miała być założycielką dwóch miast, które stanęły na dwóch granicach lechickiego gniazda: Juliusza (czyli Lubusza nad Odrą) i Julina (czyli Lublina). Syn Lestka i Julii to dobry Popiel – Pompiliusz I, władca całej Slawii (czyli Słowiańszczyzny). Jego zły następca – Pompiliusz II, to już znany nam z opowieści „Galla” Anonima Popiel zły: truciciel stryjów, ukarany za to zjedzeniem przez myszy. Po nim już zasiada nowa dynastia: od Piasta, przez Siemowita, Lestka (u Kadłubka nosi numer IV), Siemomysła, po Mieszka I.

Tak to poddani potomków Mieszka I doczekali się godnego miejsca w dostojnym antyku, odnaleźli się w pięknej prahistorii, w której okazali się dziedzicami nieposkromionych Lechitów-Wandali. Ich gniazdo przesunęło się z Gniezna do Krakowa.

Na początku XIV w., ponad sto lat po mistrzu Wincentym, kiedy upływał drugi wiek rozbicia dzielnicowego i odradzała się myśl o jedności państwowej Polski, spisana została kolejna ważna w odczytaniu prehistorii Polaków tzw. Kronika Dzierzwy (zredagowana najprawdopodobniej przez krakowskiego franciszkanina). Wraz z prologiem, tzn. interpolacją słowiańską dodaną do powstałej w końcu XIII w. Kroniki Wielkopolskiej, uzupełniła ona istotne wyobrażenia następnych pokoleń Polaków o ich prapoczątkach.

Dzierzwa chciał odpowiedzieć na pytanie, które Kadłubek pozostawił w zawieszeniu: skąd się wzięli Polacy? Sięgnął do samego początku. Nie do teorii wielkiego wybuchu, bo tej jeszcze nie znano, ale znacznie prościej: do samego Boga, a ściślej do potopu, który podzielił stworzoną przez Boga ludzkość. O tym pisze już biblijna Księga Wyjścia. Sięgało do niej wielu autorów europejskiego średniowiecza, by odnaleźć swoje korzenie narodowe. Noe, budowniczy arki, która ocaliła ludzkość od wód potopu, miał trzech synów. Słowianie mieli pochodzić od Jafeta, a nie, jak podpowiadali niektórzy kronikarze germańscy – od Chama. Od tego ostatniego szli mieszkańcy Afryki. Mieszkańcy Azji – od Sema. Dzierzwa podłączył Słowian do tej najgodniejszej genealogii, nie tylko wywodząc ich (czyli nas) od Jafeta. Przez syna Jafena – Javana i dwa następne pokolenia jego potomków, Philira i Alana, powiązał tę biblijną genealogię Słowian z pochodzeniam… trojańsko-rzymskim. Alan bowiem okazywał się ojcem Anchisesa z Troi, ten zaś ojcem Eneasza, który stał się sławionym przez Wergiliusza założycielem Rzymu. Przez kolejne generacje potomków Eneasza doszedł w końcu Dzierzwa do Negno, którego pierworodnym synem miał być Wandal: oczywiście nasz praojciec. Potwierdzony więc został, uznawany już przez znanych autorów wcześniejszych, starożytnych i swojskich (Kadłubka), związek Polaków z Wandalami.

Wandalowie, bracia Rzymian. Wandal – pater Polonorum, Lechitarum progenitor (ojciec Polaków, protoplasta Lechitów). Wiadomo już było skąd nasz ród. Wandal miał się osiedlić na polskiej ziemi, to stąd miały wyjść inne narody słowiańskie. Można zatem nazywać Dzierzwę patronem polskich archeologów „autochtonistów” – czyli tych, którzy trwają wiernie przy koncepcji, iż to na ziemiach polskich właśnie uformowała się słowiańska wspólnota i stąd, znad Wisły, rozprzestrzenili się Słowianie dopiero na wschód, południe i zachód.

Lech Walery E. Radzikowski

Lech i Biały Orzeł, autorstwa Walerego Eljasza-Radzikowskiego

Anonimowy autor prologu dołączonego do Kroniki Wielkopolskiej około połowy XIV w. może być natomiast patronem „allochtonistów” – tych, którzy przyjęli, że Słowianie przyszli z zewnątrz. Ukazując tę drogę, „słowiańska interpolacja” Kroniki Wielkopolskiej wprowadza do zbiorowej identyfikacji następnych pokoleń Polaków niezmiernie ważną opowieść: o Lechy, Czechu i Rusie. Słowianie, także w tej opowieści, wywiedzeni byli od biblijnego Jafeta, tyle że dalej już ich linia genealogiczna nie prowadziła przez Troję, ale przez założyciela pierwszego według Biblii imperium babilońsko-asyryjskiego, wielkiego myśliwego – Nemroda. Też imponujący protoplasta. Ostatecznie na obszarze Niziny Panońskiej (dzisiejszych Węgier) osiadł Pan – bezpośredni ojciec narodów słowiańskich. To Węgry miały być pierwotną ojczyzną wszystkich Słowian. Pan z Panonii miał trzech synów: najstarszego – Lecha, drugiego – Rusa i najmłodszego, Czecha. Oni zaś opuścili Panonię i założyli trzy królestwa. Lech po wędrówce przez rozległe lasy zatrzymał się w miejscu, „gdzie były bardzo żyzne pola, wielka obfitość ryb i dzikiego zwierza”. I tam rozbił swe namioty. „A pragnąc tam zbudować swe pierwsze mieszkanie, aby zapewnić schronienie i sobie, i swoim, rzekł: Zbudujemy Gniazdo!”. I to już było znane nam Gniezno. Lech zatem był praojcem Polaków, to on dał im (nam) imię Lechitów. Był też starszym bratem i Rusa i Czecha, którzy stworzyli sąsiednie słowiańskie królestwa i dali im swe imiona. Czy Lech ma przewodzić młodszym braciom? Zastanawiamy się nad tym od XIV w.

Zastanawiał się nad problemem genealogii Polaków w następnym stuleciu największy kronikarz późnego średniowiecza, Jan Długosz. Jego imponujące Roczniki czyli Kroniki sławnego Królestwa Polskiego, pisane były przez ponad ćwierć wieku, do końca niezwykle pracowitego życia (1415-1480) kanonika krakowskiego, kierownika kancelarii biskupa Zbigniewa Oleśnickiego, bywałego w świecie dyplomaty i wychowawcy dzieci króla Kazimierza Jagiellończyka. Opowieść, doprowadzająca w 12 księgach historię Polski do roku 1480, powstała na podstawie zbierania przez jej autora nie tylko podań ustnych, ale także źródeł, kronikarskich zapisków, tak polskich (pisanych po łacinie), jak i czeskich, italskich, niemieckich i ruskich. Stary Długosz nauczył się dla tej potrzeby języka niemieckiego i ruskiego. Napisał dzieło wielkie, trudne do ogarnięcia, a nawet do przepisania. Za kopię manuskryptu jego Kroniki trzeba było w końcu XVI w. płacić trzy tysiące złotych, czyli równowartość ceny kamienicy na krakowskim Rynku. A jednak elementem wiedzy upowszechnionej od czasu Długosza stał się wywód polskiej genealogii, w którym znane nam wątki z kronik „Galla”, mistrza Wincentego, Dzierzwy i Kroniki Wielkopolskiej, połączyły się z odkrytymi na nowo w 2. poł. XV w. świadectwami starożytnych autorów, z dziełem Klaudiusza Ptolemeusza na czele.

Za Ptolemeuszem Długosz przypomniał i wprowadził na dobre do polskiej świadomości historycznej trop sarmacki. „Sarmatae sive Poloni” (Sarmaci czyli Polacy) żyli w „Polonia sive Sarmatae Europae” (w Polsce czyli Sarmacji europejskiej). Jednocześnie z wyprowadzonej jak winnych europejskich kronikach średniowiecznych biblijnej genealogii wynikało, że jak już ustalił Kadłubek, a powtórzył Dzierzwa, również Wandalowie byli naszymi przodkami (Wandal miał być wnukiem Jafeta). On właśnie miał ze swymi braćmi osiedlić się w Panonii, „najpierwszej i najstarszej Słowian siedzibie”. Spór wewnętrzy miał doprowadzić do emigracji z tej żyznej ziemi. Bracia Lech i Czech ruszyli w drogę. Czech został w Bohemii, założył Pragę i Welehrad. Lech dalej na północ znalazł swój kraj, lesisty lecz urodzajny, zdrowy klimatem, nie znający trzęsień ziemi, krainę, w której zamiast wina używa się piwa. Tę to krainę, stwierdził autorytatywnie Długosz, „Lech, prarodzic i książę Lechitów. Czyli Polaków, objął na własność i w niej sprawuje dziedziczną władzę prze siebie i swych potomków nad licznymi narodami i z łaski Bożej sprawować będzie”.

Ale co się stało z Rusem? Na początku go jeszcze nie było. Nie był bratem naszego prarodzica, ale dość odległym potomkiem… Lech i Czech byli dużo wcześniej. Kraj Lecha „graniczył od wschodu z nikim”. Rusi jeszcze nie było. Później dopiero „ta wschodnia połać od jednego z potomków Lecha, który miał na imię Rus, przyjąwszy nazwę Rusi, przez wiele wieków nie zamieszkana i pustoszona, z biegiem czasu rozszerzyła się w bardzo bogate kraje i miasta”. Od tego Rusa miał się wywodzić, zdaniem Długosza, Odoaker – ten wódz barbarzyński, który „z wojskami ruskimi zajął Rzym”. (Historyczny Odoaker, który zakończył żywot Cesarstwa zachodnio-rzymskiego w 476 r., był wodzem germańskich Herulów lub Skirów, którzy wyszli z ziem między Wisłą a Odrą. Historykom rosyjskiej idei imperialnej mógłby się jednak ten pomysł spodobać: ruski wódz Odoaker detronizuje ostatniego cesarza Zachodu – przychodzi czas nowego Rzymu, ruskiego, który w końcu – tysiąc lat później, po upadku Rzymu drugiego, Konstantynopola – nazwany zostanie „trzecim Rzymem – Moskwa…)

Lech tymczasem wybrał gniazdo – Gniezno w polskiej ziemi. Długosz jednak na tym swojej narracji o drodze do Polski nie kończy. Przedłużył ją w fascynujący sposób, wykorzystując swoją wiedzę o pierwszych 500 latach tej historii, które poznał w końcu XV w. jak nikt inny przed nim i mało kto po nim. Dlatego właśnie warto jeszcze teraz dosłuchać jego opowieści, która brzmi jak adresowana do następnego pięćsetlecia naszych dziejów przestroga – zadziwiająco trafna.

Potomkowie Lecha, opowiada dalej Długosz, pierwsi Polacy, żyli w skromności i prostocie pod panowaniem dynastii lechickiej. Kiedy ta wygasła, „dostojnicy i szlachta” zjechali się pod Gniezno i znieśli monarchię, ustanowili prawa i wybrali 12 mężów, którym powierzono władzę w kraju. Polacy „uwolnieni od jarzma książęcego stali ze wszystkich sił przy wolności, a mając w pamięci dawne uciemiężenia, na poddanie karków nowemu jarzmu żadną miarą nie zezwalali. […] Polacy słusznie postanowili ustrój swój oprzeć na wolności i prawach w przekonaniu, że lepiej słuchać praw niż królów i byłaby ich Rzeczpospolita w szczęśliwości wzrastała, gdyby potrafili świeżo zdobytą wolność ustrzec i zachować”. Polacy zaczęli szybko wolności nadużywać, wybuchły spory i nienawiści między naczelnikami (oligarchami) oraz między nimi i ludem. Wykorzystali to osłabienie wewnętrzne sąsiedzi, najeżdżając i pustosząc kraj Lechitów. Wtedy właśnie, według chronologii Długosza, wkroczyła na arenę naszej historii Ruś. „Gdy Polacy toczyli między sobą wojnę domową, państwo ruskie powstało i rosło w siłę”.

By ratować ojczyznę, Polacy musieli wrócić do monarchii. Polacy, „jakkolwiek bowiem spróbowali już słodyczy wolności, tak powabnej i miłej i ze wszystkiego najbardziej pożądanej, dla podtrzymania jednak Rzeczypospolitej, która upadła za rządów licznych naczelników, i aby nie popaść w niewolę u nieprzyjaciół, wyrzekają się wolności, by rządy nad tak licznymi ludami i wielkimi krajami przekazać jednemu księciu i władcy i onego słuchać, gdy wedle jednego prawa rządził możnymi i słabszymi”. Wówczas to dokonano wyboru na władcę Kraka – znanego nam już z kroniki mistrza Wincentego. Długosz, z pewnymi korektami, powtarza opowieści o nadaniu praw Polakom, o walkach z Gallami, budowie Krakowa, rozprawie ze smokiem, o Wandzie, która pokonała niemieckiego księcia Rytygiera, o jej śmierci w Wiśle. Ważniejsze jednak wydaje się podtrzymanie w dalszej opowieści naszego XV-wiecznego kronikarza tego rytmu, pulsowania rzec można, monarchii i wolności, który tworzy specyfikę polskiej prahistorii, a może nie tylko pra-? Po śmierci Wandy znów następuje powrót Polaków do wolności – bez monarchii, podział władzy między 12 wojewodów. I znów – znudzili się Polacy tą wolnością, zwłaszcza odkąd zagroziły im ponownie najazdy zewnętrzne (tym razem Węgrów i Morawian – zapewne Długosz trafnie nawiązywał tu do czasu ekspansji państwa wielkomorawskiego na ziemie Małopolski i Śląska.

Rycerz Przemyśl, który podstępem pokonał najezdników, wybrany został na księcia i przyjął imię Leszka, „co oznacza chytry i podstępny”. Po jego bezpotomnej śmierci wybrany został – jak to już podawał Kadłubek – Leszek II. Inaczej jednak niż Kadłubek, Długosz umieścił owego Leszka II nie przed Cezarem, ale w czasach Karola Wielkiego. Leszek II w roku 805 miał polec w walce z imperatorem zachodniej Europy. Autor Roczników czyli kronik sławnego Królestwa Polskiego zastrzegł się jednak, iż to wiadomość niepewna, z której „wniosek taki, że Polacy i przedtem, i teraz prowadzili wojny z cesarzami i królami, lecz w jakim czasie, w jakim porządku, z jakim powodzeniem i pod czyją wodzą nie wiemy tego z powodu braku zabytków pisanych i pisarzy, których wówczas Polacy jako poganie zupełnie nie posiadali”. Syn i następca Leszka II – Leszek III obronił niepodległość kraju, a nawet miał swoimi potomkami z nieprawego łoża obsadzić władztwo nad ogromnymi terenami słowiańskimi z Pomorza Zachodniego oraz na zachód od Odry aż po Łabę. Z ubolewaniem kronikarz pisał o tym, „aby potomni Polacy wiedzieli, ile ziem polskich wydarli im Niemcy, ponieważ wszystkie te wybrzeża i ziemie zagarnęli pod swą władzę, chociaż do teraz [czyli do końca XV w.] żyją tam we wsiach i osadach słowiański ród i język”.

Dziedzicem Leszka II był gnuśny jego syn – Popiel. Jego z kolei syn, Popiel II, był już tym Popielem najgorszym, o którego haniebnej śmierci od myszy pisał cztery wieki wcześniej „Gall” Anonim. Znów – brak władzy centralnej, chaos wojny domowej. I znów przebudzenie Polaków do wyboru wodza, naczelnika, który ratuje niepodległość, ocala kraj przed ostatecznym upadkiem. „Kiedy najprzedniejsi z możnych spostrzegli, że kraj polski bardziej jest znękany i zniszczony niezgodą domową niż wojną z wrogiem, zwołali powtórny zjazd do Kruszwicy, aby wybrać księcia”. Wybrali na nim Piasta, mieszczanina kruszwickiego, człowieka zacnego. Do niego trafili wcześniej dwaj goście-pielgrzymi, odrzuceni na dworze królewskim – i pobłogosławili Piastowi i Rzepisze. Jan i Paweł – tak brzmią te dwa imiona, które gościom domu Piasta nadał Długosz, czyniąc z nich patronów narodzin polskiej historii. Jakiegoż ten patronat nabrał znaczenia (może nawet niedostrzeżonego od razu) ponad tysiąc lat później – 16 października 1978 r…. Pięćset lat po zapisaniu w Rocznikach czyli kronikach sławnego Królestwa Polskiego tych dwóch imion, wybierze je: Jan Paweł II, nowy patron polskich dziejów.

Piast obiór Oleszczyński

Obiór Piasta, grafika Antoniego Oleszczyńskiego

Długosz przypomniał postrzyżyny Piastowego syna Siemowita i początek nowej dynastii. Siemowit miał objąć władzę po ojcu w roku 921 i odzyskać w kilku wojnach z sąsiadami ziemie utracone za czasów Popiela. Po Siemowicie – jego syn, sprawiedliwy, ale niewojenny Leszek. Po nim syn z kolei – podobny do ojca Siemomysł. Wreszcie pojawia się syn Siemomysła – Mieczysław, który miał zastąpić ojca na tronie w roku 964 (wedle Długoszowej rachuby) i przyjąć w końcu chrześcijaństwo.

I tak oto wróciliśmy do polskiego gniazda, znów do Gniezna, do Piasta, do historycznego początku Polski. Zobaczyliśmy, jak rosną gałęzie do tego gniazda. Podpatrywaliśmy ten proces w danych, jakie podsuwa geologia, archeologia, źródła pośrednie do historii ziem polskich zaczerpnięte u autorów starożytnych. Przypomnieliśmy sobie, jak wyglądają opowieści, które splotły kroniki pierwszych wieków polskiej historii w poszukiwaniu tego, co było przed Mieszkiem, przed gniazdem. Przywołaliśmy je, bo stały się one częścią narodowego samopoznania następnych pokoleń Polaków, którzy pytać będą o swoje początki. I słyszeć będą pogłosy słów „Galla”, mistrza Wincentego, Dzierzwy, utrwalone w poezji Jana Kochanowskiego poczynając, w malarstwie popularnym, zaczynając od drzeworytów XVI-wiecznych kronikach Polski, w opowiadaniach dla ludu – aż po adresowaną do dzieci baśń poetycką O Krasnoludkach i sierotce Marysi, w której Maria Konopnicka (autorka cytowanej na wstępie do tego rozdziału Roty) przedstawić miała przez podania o Wandzie, Popielu i Piaście odpowiedź na to pytanie właśnie: skąd nasz ród, skąd królewski ród Piastowy?

 

2 myśli na temat “Od Jafeta do Piasta: na granicy mitu i historii

Dodaj komentarz