Nadzwyczajna kasta historyków kontratakuje

No i doigraliśmy się, potomkowie Lechitów! Próbowaliśmy dociekać prawdy o naszych korzeniach, próbowaliśmy łączyć fakty o świadectwach kopalnych, haplogrupach i koincydencjach językowych. Zwracaliśmy uwagę na dziwną niechęć naukowych establiszmętów do rzetelnego badania tego, co na naszych ziemiach działo się przed Anno Domini 966. W końcu kasta historyków urzędowo licencjonowanych nie wytrzymała i zrzuciła na nas bombę w postaci książki autorstwa Romana Żuchowicza. Ale zamiast eksplozji mającej zmieść nas z przestrzeni publicznej, rozległo się tylko pyknięcie i trzeba było na chwilę otworzyć okna. Bomba okazała się być tylko łajnobombą. Niemniej… lepiej ją zawczasu rozbroić.

plewy

Rys. Mirosław Andrzejewski

W dziale technologiczno-naukowym Wirtualnej Polski ukazał się promocyjny wywiad z autorem książki „Wielka Lechia. Źródła i przyczyny popularności teorii pseudonaukowej okiem historyka„. Pozwoliłem sobie napisać komentarze do kolejnych wypisów z tego wywiadu, nie pomijając żadnego zdania.

Na początku mamy tytuł:

Historyk rozprawia się z mitami Turbosłowian. „Drogi do Wielkiej Lechii prowadzą z różnych stron”.

Potem redaktor działu Technologie i Nauka WP Tech oznajmia:

„Jesteśmy potomkami kosmitów, tysiące lat temu mieliśmy imperium na pół świata” – do takich teorii całkiem na poważnie chcą przekonać innych fani teorii o Wielkiej Lechii. Ale dla tych coraz popularniejszych głupot historia jest bezlitosna.

Panie Redaktorze! Taki spoiler! Ujawnia Pan, że knock-out będzie jeszcze przed gongiem i cała „walka” to będzie tylko skakanie po nieprzytomnym? Publiczność zdaje się być zawiedziona – zwłaszcza tym werdyktem a priori, konfrontowaniem (już w pierwszych słowach!) ‚historyka’ z ‚mitami Turbosłowian’ i malowaniem czarno-białego świata, w którym piewca jedynej słusznej wykładni historycznej załamuje ręce nad rosnącym zainteresowaniem starożytną historią Polski i pochodzeniem naszego narodu.

Jeżeli czytelnik liczy na to, że z wywiadu dowie się o co chodzi z tą Wielką Lechią, czym ona była albo też czym ona nie była – srogo się zawiedzie. Pan Redaktor wrzuca do jednego worka samą Lechię, kosmitów, ‚inne takie teorie’ i ‚głupoty’. Ten prymitywny zabieg ma mu umożliwić uchylenie się od wyjaśnienia co znaczy pojęcie Wielka Lechia oraz arbitralne zaszufladkowanie tematu jako mit i bzdurę.

Roman Żuchowicz historyk, socjolog i dziennikarz przygotował książkę, w której przyjrzał się zarówno naukowym podstawom tej pseudonaukowej teorii, jak i przyczynom jej popularności. W rozmowie z WP Tech prezentuje swoje odkrycia o „zapomnianej historii Polski”.

Tu powinniśmy zadrżeć. Oto przyszedł rozprawić się z nami tytan intelektu, legitymujący się budzącymi respekt kwalifikacjami i dorobkiem. Jednak zamiast pokornie zdjąć czapki, mówimy: „Sprawdzam!”. I czego dowiemy się googlując? Pan Żuchowicz obronił pracę magisterską z historii w roku 2015. Czy to możliwe, że nadzwyczajna kasta historyków wystawiła na swego frontmena osobę o raptem trzyletnim stażu zawodowym? A może on samowolnie wyszedł przed szereg? Googlujmy dalej. Pan magister Żuchowicz przedstawiany też bywa jako socjolog, lubujący się w obalaniu mitów czy też tzw. ‚fake newsów’. Czy ma jakiś „papierek”, że jest socjologiem? Dobrze, nie czepiajmy się. Nie bądźmy tacy czepialscy jak „oni”.

Cytowany fragment wstępu do wywiadu niedwuznacznie ujawnia, że rolą pana Żuchowicza, jako historyka, będzie powtarzanie skostniałych (i często przedawnionych) poglądów polskiego mainstreamu historycznego, które najczęściej zostały już dawno obalone przez najnowsze badania lub poddane w wątpliwość przez wyśmiewane przez niego środowiska. Tyle, że ze środowiskami tymi pan magister polemizować nie zamierza. Ograniczy się do gołosłownej negacji argumentów i tzw. szydery. Jako zaś – niech mu będzie – socjolog, pan Żuchowicz zdaje się czuć upoważnionym do przedstawiania Polaków szukających prawdy o pochodzeniu swego narodu jako naiwnych mitomanów czy też zaślepionych fanatyków. Całą społeczność poszukujących zapomnianej wiedzy obarcza zbiorową odpowiedzialnością za nie do końca przemyślane wnioski pojedynczych osób. Exemplum: anonimowa grafika znaleziona w internecie służy panu Żuchowiczowi za dowód na amatorszczyznę wszystkich zajmujących się tematem, a videoblog pewnego ekscentrycznego rodzimowiercy jest dla tego historyka-socjologa-psychoanalityka podstawą do wniosków o stanie psychicznym całego środowiska.

Czy ktoś widział jakieś recenzowane publikacje naukowe magistra Żuchowicza na temat dawnych Słowian? Z noty instytutu historycznego UW dowiemy się: że Roman Żuchowicz zajmuje się religijnością u schyłku starożytności (powiedzmy – ciepło, ale jeszcze nie gorąco), a także Jezydami (zimno, zimno…), że współpracuje z miesięcznikiem „Focus Historia” (popularno-naukowym), i że prowadzi blog, na którego łamach stara się walczyć z fake-newsami (do których należy już sama teza o starożytnej przeszłości Polaków). W ogóle to tylko część wpisów na blogu pana magistra jest związana z historią. Zasługującą na zastanowienie próbkę intelektualnej i moralnej głębi przemyśleń pana Żuchowicza można zobaczyć we wpisie, w którym próbuje on walczyć z wizerunkiem muzułmańskich imigrantów jako gwałcicieli:

http://piroman.org/pl/domniemana-plaga-gwaltow-w-niemczech/

Zatem, na nasze „Sprawdzam!”, pan magister pokazuje karty dość mizerne. Ale kontynuujmy lekturę.

Grzegorz Burtan, Wirtualna Polska: Słowianie przybyli z kosmosu, zamieszkują nasze ziemie od kilku tysięcy lat i pokonali w boju samego Aleksandra Wielkiego. W to wierzy całkiem sporo osób w Polsce. Przyznaję, że sam zaintrygowałem się tym tematem gdzieś w 2016 roku. A ty kiedy zainteresowałeś się Wielką Lechią?

Pan Redaktor zadając pierwsze pytanie od razu bagatelizuje temat. Słowianie przybyli z kosmosu? Brzmi komicznie. Ale gdy ująć to właściwie – Słowianie wierzyli, że przybyli z komosu – nagle odbiór jest zupełnie inny. Szczególnie jak spojrzy się w świetle tego, że właściwie każda starożytna cywilizacja wskazywała na swoje pochodzenie z gwiazd. Hindusi, Babilończycy, Egipcjanie, Aztekowie czy Majowie – długo by wymieniać. Wszyscy oni budowali niezwykle precyzyjne obserwatoria astronomiczne; wywodzili przeszłość ludzkości z kosmosu i z nim też wiązali jego przyszłość. Dopiero światu podbitemu przez chrześcijaństwo nakazano zapomnieć o kosmosie. Odebrana ludzkości, jako heretycka, nauka starożytnych stała się absolutną niszą i nawet w XVII wieku publicznie głoszenie prawdy chociażby o tym, że to Słońce jest w centrum naszego układu, było zabronione przez Kościół. Dziś, gdy wiemy, że człowiek jest w stanie opuścić swoją planetę, pradawne wierzenia ludzkości mają nie tylko wszelkie prawo wrócić do łask – one wprost nabierają głębszego sensu!

Słowianie zamieszkują nasze ziemie od kilku tysięcy lat? Może to być faktycznie szokujące (jako że uczono nas wszystkich czegoś zupełnie odmiennego) jednak ma solidną podstawę w faktach.

Ale z wywiadu czytelnik się nie dowie, że od dawna istnieją dwie przeciwstawne teorie co do pochodzenia Słowian. Przypomnę:

Teoria autochtoniczna mówi, że Słowianie zamieszkują tereny Polski od tysięcy lat, obejmując w ten sposób chociażby grupy kulturowe określane w archeoologii jako kultura łużycka czy przeworska.

Teoria allochtoniczna głosi, że Słowianie przybyli na tereny Polski dopiero w V-VI wieku znad Dniepru.

Niestety, polski mainstream naukowy nawet nie tyle skłania się ku drugiej teorii, co wręcz ignoruje tę pierwszą. A przecież nie są to tylko niuanse historii, które mogłyby interesować jedynie studentów czy pasjonatów, gdyż różnica między tymi koncepcjami zmienia całkowicie rodowód Polaków. Niestety, to tę drugą teorię, z pominięciem pierwszej, podaje się w podręcznikach obowiązkowej szkoły państwowej każdego poziomu. Teoria allochtoniczna została jednak obalona dzięki postępom na polu… genetyki.

Genetycy potrafią obecnie wydzielić haplogrupy DNA pozwalające śledzić migracje populacji ludzkich, a te w odniesieniu do Polaków przekazują wynik mówiący, że przodkowie Polaków (w linii męskiej z ojca na syna) zasiedlają tereny Polski nie tylko od kilku tysiącleci, ale nawet od ponad 10 tys. lat, czyli od czasów ustąpienia z tych rejonów lodowca. Więcej na temat haplogrup i pochodzenia Polaków można przeczytać np. w najnowszej książce prof. Mariusza Kowalskiego z Instytutu Geografii i PZ PAN, pt. Ariowie, Słowianie, Polacy. Pradawne dziedzictwo Międzymorza (wyd. Biblioteka Wolności, Warszawa, 2017).

Czy Słowianie pokonali w boju Aleksandra Wielkiego? Czy w ogóle doszło do jakiegoś starcia z jego armią? Nikt nie może być tego pewnym, jednak pomysł ten nie powstał przecież wczoraj. Wszak o najazdach Aleksandra na Lechię opowiadają średniowieczne polskie kroniki. Młody macedoński bóg wojny nigdy nie przesunął granicy swojego państwa na północ. Czemu? Przecież był w stanie zwojować całą mniejszą Azję, Egipt a nawet dotrzeć do Indii. Jednak ekspansja w kierunku zamieszkałym przez ludy słowiańskie mu nie wyszła. Powód tegoż pozostaje kwestią debat od setek lat; niegdyś dysput naukowych – dziś tylko pasjonackich, gdyż naukowy mainstream ucina wszelką dyskusję pogardliwym uśmieszkiem. Dyskusje i analizy niezależnych badaczy słowiańszczyzny mają miejsce w całkowitym odcięciu od wsparcia naukowego, co siłą rzeczy zmusza do poruszania się w sferze naukowego tabu.

Roman Żuchowicz, Instytut Historyczny Uniwersytetu Warszawskiego: Od wielu lat zdarza mi się na blogu pisywać o różnych teoriach pseudonaukowych i fake newsach. Na twórczość Lechitów trafiłem stosunkowo późno. Bodaj w 2015 roku, na witrynie jednej z księgarń na Krakowskim Przedmieściu zobaczyłem książkę Janusza Bieszka. Pomyślałem wtedy, że to reprint jakiejś XIX-wiecznej pracy naukowej.

Dlaczego?

W tamtych czasach uczeni jeszcze poważnie dyskutowali o Lechitach. Koncepcje na temat ich tożsamości czy roli w historii były różnorodne. Próbowano np. domniemanym najazdem Lechitów wytłumaczyć ówczesne nierówności społeczne, czy niezwykłą w skali Europy liczebność szlachty w przedrozbiorowej Polsce. Rozwój krytycznej historiografii, oraz ogromny postęp badań archeologicznych, zmiotły tego typu rozważania z naukowych książek. Historycy uznali, że mamy do czynienia z tradycją wynalezioną, typową dla średniowiecznych autorów. Tego typu „cięcia” są zresztą normalne w rozwoju badań nad przeszłością. Nikt dziś poważnie nie twierdzi, że np. Francuzi wywodzą się od Trojan, choć w średniowieczu przypisywano Frankom takie pochodzenie. W naszym wypadku, rozwój nauki nie oznaczał końca lechickich spekulacji.

Tak, do XIX wieku słowiańska przeszłość Polski była powszechnie znana i badana w kręgach naukowych, jednakże pan magister Żuchowicz parusetletni dorobek nauki polskiej lekką rączką wyrzuca do kosza, gdyż w pełni akceptuje XIX-wieczny “rozwój krytycznej historiografii”, czyli przejęcie nauki o Polsce przez wrogim polskości zaborców: niemieckiego, austriackiego i rosyjskiego. Wtedy to właśnie obca myśl ideologiczna narzuciła wykładnię, że polskie kroniki to bajki pisane przez zakompleksionych Polaków, którzy to niby żadnej własnej historii nie mają, więc ją sobie wymyślili. Autor reklamowanej w wywiadzie książki uznaje “tego typu cięcia” za normalne (sic!) i bezrefleksyjnie je akceptuje.

W rzeczypospolitej szlacheckiej, która za Jagiellonów musiała odbudowywać swoją historię po dewastacji dokonanej nań za rządów Piastów, po upływie kilku pokoleń panowało powszechne przekonanie o starożytnym wandalskim, scytyjskim i sarmackim pochodzeniem Polaków. Ówczesna inteligencja posiadała szerszy dostęp do wielu istniejących wówczas jeszcze materiałów źródłowych a przekazy sprzed epoki Piastowskiej były ciągle żywe.

Choć pan Żuchowicz wspomina, że ‚ogromny postęp badań archeologicznych’ dyskwalifikuje temat, jednakże nie podaje ani jednego znaleziska, które obalałoby… no właśnie, co tak właściwie miałyby te znaleziska obalać? Czy to, że szlaki handlowe ciągnące się przez tereny Polski po Bałtyk na paręset lat przed i po cieśli z Nazaretu kontrolowała ta sama grupa wpływów, nazywana Wenedami, Wandalami, a w archeologi kulturą przeworską? Czy może to, że ludzie Ci mieli pod kontrolą (oprócz szlaków handlowych) sieci grodów, rozbudowane kompleksy kopalnianie i hutnicze, liczące setki a nawet tysiące lat miejsca kultu: świątynie i cmentarze, czy obserwatoria? A może to, że ludzie Ci handlowali z całym ówczesnym światem od Azji po Afrykę? I że karawany z całego świata ciągnęły się przez te ziemie przewożąc nie tylko dobra materialne w ogromnych ilościach ale też kulturę czy wiedzę o świecie? Czy też to, że ludzie ci nosili te same haplogrupy co współcześni Polacy (co oznacza, że byli przodkami współczesnych Polaków) i od tysięcy lat zamieszkiwali teren Polski?

Archeologia potwierdza całym ogromem odkryć, że tereny znacznie rozleglejsze niż Polska, jednakże w Polsce mające swe centrum, w czasach przedchrześcijańskich zajmowała przez setki (jak nie tysiące) lat, wysoko rozwinięta cywilizacja, której biologicznymi potomkami w największej mierze są Polacy. Czyli ci, którzy zwą się tą nazwą od czasu gdy rzuceni na kolana przed niemiecką potęgą, zmuszeni byli odrzucić i dać zniszczyć swoją kulturę i wierzenia, dopiero po paru stuleciach mogli zacząć odtwarzać z ocalałych okruchów to, co zostało utracone. Dzisiaj Polacy znajdują się w podobnej sytuacji – powoli przebija się do świadomości społecznej wiedza o znaczeniu historycznym Polski, po ponad dwustu latach manipulacji i obcych wpływów – zaborców, a potem komunistów. Tym razem jednak do powrotu dawnej wiedzy walnie przyczynia się nieznana poprzednim pokoleniom technologia – Internet.

I Lechici gdzieś tam czekali na odpowiedni moment, by powrócić.

Zaczęli nowe życie. Zainteresowano się nimi w różnorodnie motywowanej twórczości amatorskiej, religijnej czy pseudonaukowej. Nic dziwnego. Wiele teorii pseudonaukowych wyrasta z wiedzy, która w przeszłości mogła uchodzić za naukową. Poprzednicy Bieszka publikowali w niszowych wydawnictwach. Działali samotnie lub organizowali się w mniejszych lub większych grupkach. Od jakiegoś czasu, także w odmętach internetu. Wydanie przez niegdyś poważne wydawnictwo naukowe Bellona dzieła Bieszka pt. Słowiańscy królowie Lechii (2015), pozwoliło teorii Wielkiej Lechii trafić do szerszej publiczności. Szybko przekonałem się, że już na tym etapie stał za nią bogaty, internetowy folklor.

Pseudonaukowość, która w wydźwięku kojarzy się jednoznacznie negatywnie, w gruncie rzeczy określa dowolną treść, która z jakichkolwiek przyczyn jest nieakceptowana przez środowisko naukowe. Oczywistym jest, że gdy ‚jedyny słuszny przekaz’ zmonopolizowany jest przez naukowy mainstream, środowiska nieakceptujące tego przekazu muszą organizować się oddolnie. Tak było nie tylko dziś, tak było też za komuny jak i podczas zaborów.

Jest godnym ubolewania, że w państwie produkującym rocznie tylu historyków i archeologów oraz posiadającym tyle instytutów i uczelni wyższych, w tym monoetniczym państwie o tradycjach patriotycznych odkrywanie genezy naszego narodu pozostawiono w rękach amatorów. Nie ma nic złego w tym, że amatorzy poszukują prawdy historycznej; skandalem jest to, że to oni muszą to robić – bo nie ma komu innemu!

Wyszydzane przez pana Żuchowicza wydawnictwo Bellona nie propaguje bajek z odmętów internetu. Wprost przeciwnie. To właśnie odważna Bellona wychodzi naprzeciw naukowemu, mainstreamowemu bagnu, przynosząc trochę światła spragnionej wiedzy społeczności.

No tak – memy, grafiki, grupy na Facebooku. To wyjątkowo aktywni użytkownicy. W jaki sposób Lechici działają w sieci?

Prowadzili i prowadzą liczne strony internetowe, grupy dyskusyjne, nagrywają vlogi, tworzą memy. Najczęściej powielana jest chyba mapa „Lechina Empire”. Stanowi ona dość nieudolną przeróbkę mapy z atlasu historycznego, na której nieznany autor domalował granice Lechii w programie Paint.

Idiotycznie postawione pytanie Pana Redaktora spotyka się z nad wyraz błyskotliwą odpowiedzią pana magistra Żuchowicza. Ośmielę się przypomnieć: Lechici nigdy nie działali w sieci, gdyż za czasów Lechitów internetu nie było! Odpowiadając zaś na domyślne pytanie w jaki sposób tzw. społeczność turbosłowiańska działa w sieci, pan Żuchowicz wymienia standardowe formy porozumiewania się w internecie. Dalej opisuje on mapkę, na której ktoś przedstawił przypuszczalny zasięg cywilizacji Lechitów w VI wieku naszej ery. Ale jedyne co historyk ma do powiedzenia na jej temat, to to, że została w sposób amatorski zedytowana. A czy pan historyk, gdy chce coś przedstawić na mapie, to kreśli od zera każdą rzekę, czy może jednak nanosi coś swojego na którąś z map gotowych? Co zatem złego w edytowaniu?

Że to wszystko nie jest śmieszne, zrozumiałem po utarczce na Facebooku z niedoszłą posłanką i działaczką pewnej partii pozaparlamentarnej.

O co poszło?

Pani bardzo zażarcie broniła lechickiej interpretacji pewnej rzymskiej inskrypcji. Jej zdaniem, mówiła ona o uhonorowaniu „naszego” władcy Awiłło Leszka przez Cesarza Tyberiusza (14-37 r. n.e.). Tymczasem, jest to banalny tekst, w którym chodzi o transakcję sprzedaży grobowca, do której doszło pomiędzy dwoma rzymskimi obywatelami.

CAVILLO LESCHOpop

Inskrypcja o której mowa pochodzi z marmurowej płyty znajdującej się obecnie we włoskim Museo del Lapidario di Urbino. Owa ‚lechicka interpretacja’, a właściwie tłumaczenie z łaciny należy do Tadeusza Wolańskiego, wybitnego XIX-wiecznego archeologa i numizmatyka. Opowiada o tym zresztą Janusz Bieszk w książce Słowiańscy Królowie Lechii, o czym pan Żuchowicz jak się okazuje w dalszej części wywiadu wie, jednak zamiast powołać się na nazwisko zasłużonego badacza woli pogardliwie skwitować całą sprawę mianem “lechickiej interpretacji”. Niestety pan magister Żuchowicz nie ujawnia źródła tłumaczenia, które sugeruje, że jest to treść transakcji. Nie wyjaśnia też dlaczego tekst banalnej umowy między dwoma obywatelami miałby zostać wyryty na marmurowej płycie.

Z której strony politycznej ta pani startowała?

Z prawej, ale to bez znaczenia. Światopoglądowo, zwolennicy Lechii zdarzają się po obu stronach politycznego spektrum. Ostatnio poseł Marek Sawicki, były minister rolnictwa, zabłysnął takim tweetem (11.02):

„Kto wyjaśni dlaczego od prawie 4-ech tyś lat w przekazach Persów czy Rzymian pojawia się wielka Lechia, Sarmacja Europejska i Azjatycka, a nikt w programach nauczania historii o tym nie informuje.” (sic!).

W czasie wspomnianej już utarczki zrozumiałem, że skoro pseudonauką interesują się politycy, to wypada bliżej przyjrzeć się temu fenomenowi. Ten tweet to potwierdza.

Fenomenem nie jest samo zauważenie tej (dziś nazywanej przez pana magistra Żuchowicza pseudonauką) nauki – nawet przez polityków. Fenomenem jest jej renesans za sprawą masowego dostępu do internetu, mediów społecznościowych i technologii szybkiej wymiany informacji. Polityk będący patriotą czy narodowcem siłą rzeczy powinien interesować się również pradawnym rodowodem narodu, który ma zaszczyt reprezentować. Biorąc zaś pod uwagę przez ile setek lat powszechne było wśród polskich elit kultywowanie wiedzy o starożytnej historii Polski, to dzisiejszy zanik tego kultu stanowi aberrację, czyli raczej odejście od normalnych poglądów Polaków, a nie odwrotnie.

Pytanie postawione przez posła Marka Sawickiego jak najbardziej domaga się odpowiedzi, a godnym ubolewania jest to, że pan Żuchowicz – wyedukowany (za pieniądze podatników) na historyka – nawet nie podejmie się próby odpowiedzi na pytanie dotyczące narodowej tożsamości, krzywiąc się jedynie z obrzydzeniem, że ktokolwiek, choćby nawet był posłem, takie pytanie śmie zadać.

Problemem jest nie tylko to, kto powiela te rewelacje, ale i kto za nimi stoi. Kim w ogóle jest Janusz Bieszk?

Cytując jego biogram zamieszczony w książce „Królowie Lechii i Lechici w dziejach” (2017): „pasjonat i badacz historii, bibliofil. Ma wykształcenie wyższe z dziedziny handlu zagranicznego i służby zagranicznej. Pracował wiele lat na kierowniczych stanowiskach w kraju i za granicą”

Nie brzmi to jak osoba mająca wykształcenie historyczne.

Nic mi o tym nie wiadomo. W 2010 roku napisał książkę o zamkach krzyżackich na ziemiach polskich. Przejrzałem ją. Było to dzieło hobbisty, kompilacja podstawowych informacji, stroniąca zresztą od ryzykownych tez. Specjalista od dziejów Zakonu Krzyżackiego pewnie dopatrzyłby się w nim różnych błędów czy braków. Nie było to jednak dzieło pseudonaukowe. Później nastąpiła jakaś zmiana i Bieszk zaczął pisać o cywilizacjach kosmicznych na ziemi. Później chwycił się Lechii.

Chociaż Bellona promuje jego książki, nie trafiłem na praktycznie żadne ślady jego wystąpień w mediach, czy nawet spotkań autorskich. Pojawił się gościnnie na kilku „turbosłowiańskich” kanałach na YouTube i bodajże w jakiejś ezoterycznej telewizji internetowej. Najwyraźniej unika sytuacji, w której mógłby zostać skonfrontowany z kimś kompetentnym. Sigillum Authenticum, bardzo dobry blog popularnonaukowy, próbował przeprowadzić z nim wywiad. Bieszk zarzucił im brak profesjonalizmu. Stwierdził też, że nie musi stosować się do metodologii naukowej: „Odnośnie metod badawczych – mam swoje własne i nie muszą być one zgodne ze stricte naukowymi”.

Dopóki hobbysta i pasjonat Bieszk był znany z książki zawierającej podstawowe informacje i nie wysuwał ryzykownych tez, był przez środowisko naukowe tolerowany. Tak jak zresztą wielu innych nie posiadających wykształcenia historycznego autorów publikujących poczytne książki historyczne. Jak sam Żuchowicz jednak przyznaje stawianie ryzykownych tez czy też odejście od aktualnie obowiązujących paradygmatów wiąże się z uznaniem dzieła za ‚pseudonaukowe’, a co za tym idzie wykluczeniem ze środowiska naukowego. Środowisko to, noszące znamiona sekty, wyklucza całkowicie wszelkie osoby, które nie poruszają się wyłącznie w obrębie bezkrytycznie przyjętych przez nie koncepcji. Tłumaczy to dlaczego ‚naukowcy’ pokroju magistra Żuchowicza odnoszą się wrogo do jakichkolwiek teorii, którym da się przykleić etykietkę “turbosłowianizm”. Za solidaryzowanie czy chociażby dialog z głosicielami takich teorii mogłoby grozić otrzymaniem od kolegów łatki pseudonaukowców, a to wiąże się z wykluczeniem z całego środowiska, na przynależność do którego przez długie lata pracowali.

Polski mainstream naukowy uparcie zdaje się nie pamiętać twierdzenia Thomasa Kuhna, iż rozwój nauki nie jest ewolucyjny ale rewolucyjny, a usilnie negując zwiększający się ogrom przeciwstawnych im argumentów w gruncie rzeczy walczy on o swoje przetrwanie. Wobec powszechnego już kwestionowania tez przy których upierają się od dekad, oni sami jako naukowcy w końcu przestaną być wiarygodni i w ogóle potrzebni. Na ich miejsce pojawią się nowi badacze – piszący nowe podręczniki i konstruujący zupełnie przeciwstawne do poprzednich tezy. Takie zmiany następowały wielokrotnie i tak też może stać się i w niedalekiej przyszłości. Nie byłaby to przecież pierwsza taka rewizja w historii Polski. Tego rodzaju zmiany dokonują się co parę stuleci.

Sigillum Authenticum, określane przez pana Żuchowicza jako “bardzo dobry blog popularnonaukowy”, jest de facto medium ukierunkowanym na wyśmiewanie wszelakiej myśli związanej z ‚turbosłowiaństwem’. Kreując się na ekspertów od historii (podobno redaktorzy bloga związani są z wydziałem historycznym UJ) osoby piszące tam bezwzględnie negują każdy aspekt istnienia starożytnej historii Polski, stosując głównie takie zabiegi jak ignorowanie argumentów, wyrywanie myśli z kontekstu czy ucinanie dyskusji zarzutem nienaukowości. Wygląda więc na to, że redaktorzy bloga i pan Żuchowicz są siebie warci. Jednak styl wypowiedzi Sigillum Autenthicum ociera się nierzadko o chamstwo, teksty zaś poprzecinane są mającymi miażdżyć ‚turbosłowian’ memami i grafikami, których poziom subtelności i humoru odpowiada poziomowi graffiti z toalety w szkole podstawowej. Cóż, komentarze fanów “bardzo dobrego bloga popularnonaukowego” nie mają nic wspólnego z dyskusją (dyskutować nie ma o czym), lecz obrazują pełne spektrum negatywnych emocji i wrogości wobec ‚turbosłowian’ lub dają pokaz podręcznikowej histerii. Janusz Bieszk odmawiając stronie Sigillum Authenticum wywiadu wskazywał na wcześniejsze obelżywe wobec niego sformułowania używane przez redakcję i tłumaczył, że nie zamierza wychodzić na przeciw obrażającym go hejterom.

Bieszk nie jest jednak jedynym Lechitą.

Oczywiście. Już przed nim działał Paweł Szydłowski, osiadły w Kanadzie youtuber. Zaczynał od publikowania filmów, w których opowiadał o tym, jak kosmici dostarczyli dekalog. Nieco później, zainteresował się pradziejami Słowian. Ostatnio Bellona wydała także i jego książkę.

Podobnie jak Bieszka, tak i Szydłowskiego stara się pan Żuchowicz ośmieszyć, wiążąc go na wstępie z kosmitami. Zainteresowanie paleoastronautyką, kolejną nauką ‚wykletą’ przez mainstream naukowy, automatycznie dyskwalifikuje autora w oczach pana magistra.

„Wandalowie, czyli Polacy”.

Tak. W pierwotnym tytule byli „Wandale”, ale ktoś się w Bellonie zreflektował i to skorygowali.

Terminy Wandale, Wandalowie czy Wandalici znaczą dokładnie to samo i mogłyby być używane zamiennie. Paweł Szydłowski obstawiał za formą najprostszą, jednakże ze względu na dzisiejsze konotacje związane ze słowami ‚wandal’, ‚wandalizm’, wybrano słowo Wandalowie (by nie wprowadzać w błąd czytelnika nie znającego tematu). Warto zauważyć, że termin wandal, oznaczający bezmyślnych dewastatorów został ukuty dopiero w XVIII-wiecznej Francji, skąd trafił do polskiej puli językowej. Przy okazji przypomnę, że historyczni Wandalowie, co potwierdzają polskie kroniki, brali swą nazwę od rzeki płynącej przez ich terytoria, czyli Wandy, nazywanej przez Rzymian Vistula, która dopiero w późnym średniowieczu została przechrzczona na Wisłę. Wandalowie dziś nazywaliby się pewnie Wiślanami.

Próżno oczekiwać od pana Żuchowicza wyjaśnienia tych spraw; napomina on jedynie krytykancko w swoim stylu, jakby autor książki był na tyle niekompetentny, że popełnił błąd nawet w jej tytule, zaś usatysfakcjonowany odpowiedzią redaktor Burtan płynnie przechodzi do kolejnego pytania. Dylemat dotyczący zmiany nazwy książki posłużył wspominanemu wcześniej Sigillum Autenthicum jako pretekst do kampanii oszczerstw, których poziom można ocenić w linkowanym niżej filmiku:

Ktoś jeszcze trudni się lechickim pisarstwem?

W zeszłym roku Bellona wydała „Rodowód Słowian” pióra Tomasza Kosińskiego. To również barwna postać – podróżnik, politolog, założyciel polskiej „kolonii” na filipińskiej wyspie Palawan. W jego książce można znaleźć powtórzenie różnych pseudonaukowych koncepcji Bieszka, Szydłowskiego i Stanisława Szukalskiego. Ten ostatni autor, podczas II wojny światowej usłyszał o nalocie niemieckim na miasto Bohuslän. Uznał, że nazwa ta oznacza „zesłany od Boga”. Od tamtej pory tropił „polskie” nazwy w toponimice całego świata. Wyszło mu, że Polacy/Sarmaci przybyli do Europy z… Wysp Wielkanocnych. Większość książki Kosińskiego to prowadzone w podobnym duchu dociekania. Jego zdaniem, nazwa praktycznie każdego ludu w historii naszego kontynentu ma słowiańską etymologię. Tyle, że nie jest to poważne językoznawstwo, a zabawa w dorabianie słowiańskich znaczeń. Przykładowo tłumaczy, że Luksemburg oznacza… zamek Łucji Burhuć. To tak, jakbym wymyślił, że Warszawa to toponim semicki, pochodzący od Bar Saba – „syn Saby”. Synem królowej Saby i króla Salomona miał być legendarny władca Etiopii, Menelik. Stwórzmy więc pseudonaukową teorię, że Polacy są potomkami i spadkobiercami imperium Żydo-Etiopów…

Czyli historyk, socjolog, psychoanalityk, i jeszcze… językoznawca! Pan Żuchowicz dezawuuje pracę Kosińskiego, a opinię swą uzasadnia wymyślając jakieś absurdalne porównanie. Czytelnik wywiadu ma odnieść wrażenie, że skoro Żuchowicz potrafi na poczekaniu powiedzieć dowolną głupotę, to zapewne jego oponent wypisuje również bzdury.

To brzmi absurdalnie.

Oczywiście! Zwróćmy uwagę, że merytoryczna dyskusja z taką stworzoną ad hoc bzdurą nie jest wcale łatwa. W sieci funkcjonuje opinia, że pseudonaukowego mema tworzy się w 5 minut, a jego naukowe odparcie zajmuje czasem kilka godzin. Dlaczego paleogenetyka nie dowodzi słowiańskości ziem polskich od epoki brązu? Dlaczego Kronika Prokosza jest nowożytnym falsyfikatem? Czemu średniowieczne tradycje o Lechitach są niewiarygodne? Co powoduje, że rozważań Tadeusza Wolańskiego, XIX-wiecznego uczonego, który „odkrył” inskrypcję „Awiłło Leszka” nie należy brać poważnie? Jestem historykiem, studiowałem przez moment na archeologii. Mimo tego, udzielenie odpowiedzi na podobne pytania często wymagało ode mnie zagłębienia się w fachową literaturę. Niekiedy nawet konsultacji ze specjalistami. Nie jestem przecież genetykiem czy językoznawcą. Tym bardziej nie dziwię się, że odbiorcy, którzy nie są naukowcami, mogą czuć się skonfundowani lechickimi teoriami.

Co za ulga! Pan magister przyznaje, że nie jest językoznawcą. Nareszcie też możemy się w czymś zgodzić z panem Żuchowiczem – a mianowicie z tym, że merytoryczna dyskusja ze stworzoną ad hoc bzdurą nie jest wcale łatwa. Lekceważące wypowiedzi pożal się Boże naukowca Żuchowicza być może były tworzone w 5 minut, jednak ustosunkowanie się do nich faktycznie może zająć kilka godzin…

Niesamowicie poplątany obraz tworzą ci Lechici. Genetyka, Prokosz, Wolański. Jeszcze Sanjaya.

(śmiech) O ile jeszcze jestem w stanie przeczytać Bieszka, to twórczość Sanjayi mnie przerosła.

A on ogłosił się królem Lechii. To rodzi pytanie, czy nie zagraża autonomii Rzeczypospolitej.

Myślę, że nikt nie traktuje go poważnie. Nie powinno się oceniać po powierzchowności, ale ten człowiek występuje przebrany za Gandalfa z Władcy Pierścieni, wszędzie widzi spiski, a ostatnio zdaje się propaguje nawet teorię płaskiej Ziemi. Nie wiem, czy to wszystko jest na poważnie. Są grupy, którym jak sądzę, bardziej należałoby przyglądać się z niepokojem.

Niesamowicie poplątany obraz tworzy redaktor Burtan. Wymienia jednym tchem nowoczesną dziedzinę nauki, średniowiecznego biskupa-kronikarza, XIX-wiecznego zasłużonego badacza i… kontrowersyjnego v-logera. Namaszczony na naukowca pan Żuchowicz nie widzi w tym niczego niestosownego.

Na przykład?

Skupionym wokół Adolfa Kudlińskiego. To ojciec polskich preppersów. Prowadzi kanał na YouTube, na którym można posłuchać, jak opowiada o właściwościach pietruszki, malwy czy innych roślinach. Czasem są to takie „rady babuni”, czasem czysty altmed. W pewnym momencie Kudliński zaczął interesować się teoriami lechickimi. Osobiście dokonał eksploracji rzekomych lechickich krypt grobowych na Łysej Górze. Pod osłoną nocy, w blasku pochodni, członkowie jakiś paramilitarnych oddziałów spuścili się do zalanych „krypt”, które zdaniem Kudlińskiego mają po kilka tysięcy lat. Niepokojący obrazek. Domniemane krypty to zaś cysterny na wodę, które pochodzą z XVIII bądź XIX wieku.

Autorytet naukowy powiela kłamstwo o pochodzeniu krypt, chociaż nie istnieją żadne dokumenty które świadczyłyby o tym, że krypty te były kiedykolwiek badane naukowo.

Więcej o kryptach na Łysej Górze i ekspedycji Adolfa Kudlińskiego

Raczej brzmi jak stosunkowo niegroźna grupa osób, która lubi nutkę ryzyka.

Kudliński założył niedawno stowarzyszenie „Wielka Lechia”, planuje założenie własnej partii politycznej „Polska Partia Słowian”. Żyjemy w wolnym kraju, niech każdy robi co chce, w granicach prawa. Bardziej niepokojąca jest jego aktywność paramilitarna. Ostatnio prowadzi rekrutację do „Armii Słowian”. Na jej stronie internetowej można znaleźć informacje, ale dotyczące jego fundacji i stowarzyszenia. Nie wiem, na ile działalność, którą prowadzi, jest legalna. Tak samo, jak nie wiem, czy miał odpowiednie zezwolenia na „eksplorację” domniemanych krypt na Łysej Górze. Jakiś czas temu Kudliński został skazany za nielegalne posiadanie broni na trzy lata więzienia i grzywnę. Opowiedział o tym w nagraniu, w którym ogłosił zawieszenie swojego kanału. Koniec końców, pozostaje jednak na wolności i dalej nagrywa swoje materiały. Militaryzacja grupy ludzi pod kierownictwem człowieka owładniętego teoriami pseudonaukowymi i spiskowymi powinna niepokoić.

Pan Żuchowicz z każdą kolejną wypowiedzią oskarża pojedynczych ludzi jak i całe grupy o omamienie teoriami spiskowymi, a teraz trzeci raz z rzędu wskazuje, że obserwując ich odczuwa silny… niepokój. Gdzie się kończy trzeźwy osąd historyka (socjologa), a gdzie zaczyna paranoja? Gdy widzimy rozżalonego człowieka, który histerycznie wskazuje palcem wszystkich swoich oponentów, próbując ich zakrzyczeć i ośmieszyć w oczach innych, nie mogąc się przy tym powstrzymać od zarażania słuchaczy swoimi stanami lękowymi – czyż nie powinno się pochylić nad takim człowiekiem ze szczerą troską?

I to jest ten rdzenny „panteon” Lechitów?

Z ciekawszych postaci lechickiego fermentu wymienię jeszcze dwóch prekursorów tego nurtu. Ważną postacią w „turbosłowiańskim” fandomie jest Czesław Białczyński, reżyser i pisarz, który ma na swoim koncie nienaukowe książki o słowiańskiej mitologii. Jego blog stanowi ważny punkt węzłowy w tej subkulturze. Interesująca jest też osoba Adama Fularza, statystyka z wykształcenia. Skupuje on nieistniejące tytuły prasowe i wydaje je pod postacią blogów. Wrzuca na nie różnoraką treść, a jeszcze przed Bieszkiem zdarzało mu się publikować „turbosłowiańskie” materiały.

Jeśli coś ich łączy, to brak potwierdzonego wykształcenia historycznego.

Amator może po godzinach dokonywać naukowych odkryć i pisać interesujące prace badawcze. Wraz z rozwojem i specjalizacją nauki jest to oczywiście coraz trudniejsze, ale ciągle zdarzają się wybitni hobbyści. Warunki podstawowe są dwa – znajomość istniejącego stanu badań oraz posiadanie pojęcia o metodologii pracy naukowej. Brak kompetencji, który wykazują w obu wypadkach lechiccy autorzy, powinien być dyskwalifikujący. Tymczasem, dla ich odbiorców, paradoksalnie stanowi ich zaletę.

Na tym kończy się wywiad z renomowanym historykiem, socjologiem, psychoanalitykiem, językoznawcą… a nie, to ostatnie już nie. Z licznych komentarzy i ocen na stronie można wywnioskować, że nie został on ciepło przyjęty przez internautów. Czy jest to kolejny spisek Turbosłowian, czy może tekst nie spełnił oczekiwań czytelników? Tendencyjne pytania redaktora Burtana potwierdzają tylko popularną opinię, że skrót WP znaczy „Wirtualne Parówki” – właśnie ze względu na legendarną już rzetelność dziennikarską. Pan magister Żuchowicz dał się zaś poznać jako piewca niemieckiej narracji historycznej, zarozumiały snob naukowy i zacietrzewiony krytykant. Jednak dla wielu ludzi śledzących rozwój turbosłowiaństwa pojawienie się na scenie pana Żuchowicza jest kolejną przesłanką, zwiastującą wejście tego boju o historię w nowy etap.

Pamiętacie? „Naj­pierw cię ig­no­rują. Po­tem śmieją się z ciebie. Później z tobą wal­czą. Później wyg­ry­wasz”. A w innej wersji: „Najpierw mówią, że absurd, potem że niewarte uwagi, potem że być może coś w tym jest… a na koniec mówią, że zawsze tak uważali”.

Przed paroma laty nowością było pojawienie się w księgarniach, wśród książek historycznych, pozycji określonych potem jako ‚turbosłowiańskie’, których treść obfitowała w zagadnienia ignorowane przez niemal wszystkie historyczne wydawnictwa. Książkę Romana Żuchowicza będącą z założenia kontrą wobec nich, możemy określić jako ‚antyturbosłowiańską’. Wkład i zapał włożony w wydanie tego “dzieła” nie sposób określić inaczej, niż jako próbę walki z tym zjawiskiem. W przypadku pana Żuchowicza, próbę dość nieudolną. A szkoda! Dobra polemika mobilizowałaby badaczy naszych korzeni do zwiększenia wysiłku w studiowaniu źródeł i formułowaniu jeszcze bardziej przekonywujących argumentów. Niemniej, wychodzi na to, że pan Roman Żuchowicz, pewnie nie do końca świadomie, zrobił wielką przysługę przeciwnikom dogmatu o roku 966 jako początku polskiej państwowości.

Paradoksalnie, książka która miała zdyskredytować narrację o Wielkiej Lechii, z pewnością przyczyni się do zwiększenia popularności tej narracji – zgodnie z zasadą, że nieważne co o tobie mówią – ważne by mówili (najlepiej po nazwisku). A właśnie rozgłos jest tym, czego tak usilnie potrzebuje wychodząca w końcu z ukrycia prawda historyczna o fascynującym dziedzictwie Polaków. Po lekturze wywiadu, z internautów którzy dotąd nie słyszeli o takich autorach jak Janusz Bieszk, Paweł Szydłowski czy Tomasz Kosiński, część zechce sięgnąć po ich książki. A czy zechcą sięgnąć po książkę Romana Żuchowicza? Ci, których wywiad przekonał, że Wielka Lechia jest ‘be’, jak i ci, których wywiad nie przekonał, chyba już nie potrzebują czytać dodatkowych porcji ujadania.

20 myśli na temat “Nadzwyczajna kasta historyków kontratakuje

      1. „Trochę ignorancji, trochę słó o niczym. Ot taka recenzja, jak cały ten turbolechityzm….”

        To zaś należy uznać za „merytoryczność i sens”? 😀 😀 😀

        Polubienie

  1. Bardzo dobra riposta.
    Widać bezsilność sekty Sigillum Autenthicum – Stringum Analicum, zacietrzewienie ludzi, którym grunt usuwa się spod nóg.
    I, co zrobią? Stworzą ustawę zabraniającą mówienia i pisania o Wielkiej Lechii, penalizację „niecnego procederu”?
    To tylko śmiertelne drgawki upadającego systemu dezinformacji Polaków. Z każdym reżimem tak było.
    Jedyna rada, to stanąć od trupa w odpowiedniej odległości, aby przypadkowo nie zarobić kopniaka.
    Pan Roman Żuchowicz za chwilę będzie się wstydził swojej książki.
    Jako nieopierzony, młody historyk nieostrożnie wdepnął na pole minowe, chcąc się przypodobać swoim kolegom.

    Polubienie

    1. Adasiu, zanim zaczniesz ferować wyroki, że „Pan Roman Żuchowicz za chwilę będzie się wstydził swojej książki” przeczytaj ją. Twój post świadczy, iż piszesz o rzeczach o których nie masz bladego pojęcia.
      Autorowi tekstu również polecam tą lekturę. Pana komentarz do np. inskrypcji z Museo del Lapidario di Urbino świadczy o kompletnej niewiedzy jak kwestia tłumaczenia itp. została ujęta w książce i co z tego wynika.

      Polubione przez 1 osoba

      1. Erystyka dla ubogich.
        Tanator ignoruje (celowo?) trzy okoliczności:
        (1) dyskusja dotyczy wywiadu a nie książki,
        (2) z lektury wywiadu wynikł wniosek, że szkoda czasu na książkę,
        (3) argument typu „nie czytał a krytykuje” dyskwalifikuje Tanatora jako dyskutanta – to tak jakby szydził z tych co „krytykują dawanie w żyłę, chociaż sami nie dawali sobie w żyłę”.

        Polubienie

      2. „Książkę Romana Żuchowicza będącą z założenia kontrą wobec nich, możemy określić jako ‚antyturbosłowiańską’. Wkład i zapał włożony w wydanie tego “dzieła” nie sposób określić inaczej, niż jako próbę walki z tym zjawiskiem. W przypadku pana Żuchowicza, próbę dość nieudolną.”

        Zaklinanie rzeczywistości nic Panu nie da. Zrecenzował Pan książkę nie czytając jej, wyłącznie na podstawie swojej oceny przeczytanego wywiadu z autorem. To nawet nie jest nieudolność to jest żałosne. Zwalnia mnie to od dalszej polemiki. Nie można dyskutować że ślepym o kolorach.

        Polubione przez 1 osoba

      3. Pop swoje, cziort swoje.
        Tanator ignoruje (celowo?) trzy okoliczności:
        (1) dyskusja dotyczy wywiadu a nie książki,
        (2) z lektury wywiadu wynikł wniosek, że szkoda czasu na książkę,
        (3) argument typu „nie czytał a krytykuje” dyskwalifikuje Tanatora jako dyskutanta – to tak jakby szydził z tych co „krytykują dawanie w żyłę, chociaż sami nie dawali sobie w żyłę”.

        Polubione przez 1 osoba

      4. Gdy ktoś ma problem ze zrozumieniem prostego przekazu, to trzeba mu powtórzyć drugi, a czasem trzeci raz (chociaż w przypadku p. Tanatora byłby to trud daremny, więc darujemy sobie).

        Polubione przez 1 osoba

  2. „Cytowany fragment wstępu do wywiadu niedwuznacznie ujawnia, że rolą pana Żuchowicza, jako historyka, będzie powtarzanie skostniałych (i często przedawnionych) poglądów polskiego mainstreamu historycznego, które najczęściej zostały już dawno obalone przez najnowsze badania lub poddane w wątpliwość przez wyśmiewane przez niego środowiska.”

    Obalone oczywiście przez najnowsze badania Pawła Szydłowskiego oraz Janusza Bieszka polegające na twórczej interpretacji bajań kronikarzy, edycji map w programie Paint oraz analizie pseudonaukowych filmów z rosyjskiego YouTube’a.

    Polubienie

    1. „Obalone oczywiście przez najnowsze badania Pawła Szydłowskiego
      oraz Janusza Bieszka…”

      Skoro p. jakkubus uważa, że obalone OCZYWIŚCIE, to tylko się cieszyć.

      „…polegające na twórczej interpretacji bajań kronikarzy…”

      Skoro kronikarze są ‚be’, to p. jakkubus uznaje tylko prawdy objawione, czy tak?

      „…edycji map w programie Paint…”

      Gdyby mapy były edytowane nie w Paint tylko w CorelDRAW, to już by było ok, czy tak?

      „…oraz analizie pseudonaukowych filmów z rosyjskiego YouTube’a”.

      Czyli zdaniem p. jakkubusa rosyjskość dyskwalifikuje a priori.
      Czy p. jakkubus również odrzuca Układ okresowy pierwiastków Mendelejewa?

      Polubione przez 2 ludzi

  3. Po roku czasu.. Zdecydowanie się zgadzam z Autorem tego blogu. Ale to nie wszystko. Represja i propaganda stronnictwa „antyturbosłowiańskiego” wkroczyła w fazę czynnej walki. Oto w zarysie mój przykład: internet, media, Wikipedia i Wikicytaty. Strona „Janusz Bieszk” została usunięta z polskiej wersji Wikipedia w grudniu 2016. Na Wikipedia istnieje wymóg dla adminów, że o ile strona zostanie z jakiegoś powodu zgłoszona do „usunięcia” to należny dodać motywację i wyjaśnienie. Widocznie tego wymogu nie spełniono i dopiero pod koniec lutego 2019 dano wyjaśnienie „artykuł uznany za nieencyklopedyczny.” Również, w tym samym czasie (koniec lutego 2019) zaczęto proces usuwania strony „Janusz Bieszk” z Wikicytaty. W tym wpisie były cytaty z wywiadów z Bieszkiem (jeden z Sigillum Authenticum a drugi z nowydziennik.com gdzie link nie działał). Było również zastrzeżenie o „formatowaniu”. Zacząłem nowa edycje tej strony i wprowadziłem szereg uzupełnień. Na nic to się zdało. Zostałem przegłosowany przez „usunąć” 3:1. Ale znowu admini nie dopatrzyli, że brakowało ich uzasadnienia. Była tylko jedna fałszywa ocena, że jest to „osoba nieznana i bez dorobku.” Bieszk jest i znany i ma dorobek (Bellona wydaje właśnie jego ósma książkę). Zacząłem o to protestować ale bez skutku. Admini wzajem się popierają i mogą jednego edytora przegłosować, uważają, że pomimo barku rzeczowego uzasadnienia usunięcia proces został dopełniony. W ten sposób łamią zasady Wiki i pokazują swoją stronniczość. Z tymi ludźmi nie daje się logicznie rozmawiać bo raz, że oparli swoje uzasadnienie na fałszywej i nieprawdziwej przesłance to jeszcze do tego wyciągnęli, a jakże, również fałszywy wniosek. Tą dyskusję można prześledzić na: https://pl.wikiquote.org/wiki/Dyskusja_u%C5%BCytkownika:Zero#Kasowanie_Wikicytaty_Janusz_Bieszk

    Polubienie

    1. Ja bym się tak nie poddawał szybko z tą Wiki. Trzeba tam wejść tylnymi drzwiami i wykorzystać ich regulamin przeciwko nim samym. Wstawienie tam biogramów osób takich jak Bieszk, Szydłowski, czy innych nawet z komentarzem że zajmują się pseudonauką czy turbosłowiaństwem jest lepsze niż nic. Z czasem te biogramy można będzie uzupełnić i edytować jak już się zasiedzą.

      Polubione przez 1 osoba

      1. Tak, to jest do zrobienia. Jestem świeżo po lekturze wybitnej książki dr Piotra Makucha pt. Od Ariów do Sarmatów – Nieznane 2500 lat historii Polaków. To jest już pozycja (wydana w 2013) niedostępna na rynku wydawniczym i portalach internetowych; nakład wyczerpany; napisałem do wydawnictwa Księgarnia Akademicka (Kraków) czy wznawiają nakład ale bez odpowiedzi. Widać rozeszła się książka w małym nakładzie i wylądowała w uniwersyteckich zbiorach ale jak jest niedostępna dla czytelników to trudno z jej treścią dyslokować, a dyskutować jest o czym. Zdobyłem tą rzecz na portalu Abebooks.com i sprowadziłem z Anglii. Zastanawiam się czy ktoś z tutejszych bywalców zna tą książkę. Dotyczy ona można by powiedzieć bardziej naukowego podejścia do tzw. legendarnych dziejów Lechii i Polski, która jest jak dotąd traktowana po macoszemu przez akademicka historiozofię. Przedstawiona jest dokładna analiza mitów Krakusa, Lecha i Wandy, językowe wyprowadzeni Wawel od Babel (Babilon) , itd. Uważam, tą pozycje powinien znać każdy zainteresowany historią Polski. Możemy o jej hipotezach porozmawiać tutaj. Z czasem sam autor może się dołączyć do dyskusji, bo od tego nie stroni. Może są jakieś nowe dane po 6-u latach od jej wydania.

        Polubienie

  4. Artykuł ok. Tylko np Szydłowski zwolennik Wielkiej Lechii, publikuje filmy na Youtube gdzie mówi coś tam o Biblii a w tle tańczy jego narzeczona – tajka- topless.
    No i jak tu traktować to poważnie?

    Polubienie

Dodaj komentarz